Karaiby – pierwszy mój rejs

Świat to za mało, gdy płyniesz ze mną.

Biżuteria w sklepie
18 lutego 2018
Karaiby – pierwszy mój rejs. Część 2
23 maja 2018

 

W 2008 roku po raz pierwszy w życiu wybrałam się na rejs morski. Właściwie zaproponował mi to Gabriel. Uważam, że w życiu trzeba sięgać wysoko, a jak spaść, to od razu z wysokiego konia. W związku z czym, moim pierwszym rejsem były Karaiby. Po wejściu na pokład katamaranu i po pierwszym „wow”, Gobo powiedział, żebym się nie przyzwyczajała zanadto, gdyż każdy następny rejs… to będzie niższy standard (wcale tak nie jest). Naszym domem na dwa tygodnie stał się katamaran, Bahia 46 o wdzięcznej nazwie Anniela:J …stary, jak świat.

 

 

Zaraz po wyjściu z samolotu, a potem z lotniska w Fort-de-France uderzyło nas straszne gorąco, upał i niesamowicie wysoka wilgotność. Dodajmy, że był to listopad, czyli wiadomo, jaka pogoda była w Polsce.
Nic to …pomyślałam, damy radę… Przecież to wyjazd życia, chociaż jeansy były grube i ciepłe, jak nigdy dotąd.
Zresztą przywitało mnie niesamowite drzewo podróżnika – pielgrzan madagaskarski (Ravenala madagascariensis) ze swoim charakterystycznym pióropuszem liści i od razu zrobiło się na duszy weselej. Tu dodam, że jestem biologiem i wielkim miłośnikiem przyrody Matki Ziemi.


Przylecieliśmy na Martynikę z paroma innymi naszymi współlokatorami jachtu. Z lotniska musieliśmy przejechać do mariny w Le Marin, ok. 40 km. Udało nam się złapać taksówkę – busa, którego kierowca niewątpliwie był wyznawcą Voodoo.
Wszystko dookoła było takie inne, egzotyczne i magiczne. Mijaliśmy po drodze na przykład cmentarz, na którym akurat odbywały się uroczystości pogrzebowe i wszyscy żałobnicy byli ubrani na biało. Znowu…zupełnie inny obraz, niż w Polsce. Nieziemskie…
Sama marina chyba nie zrobiła na mnie zbyt dużego wrażenia, bo nie za bardzo ją pamiętam. Pamiętam za to, że Anniela stała na końcu bardzo długiej kei, co miało dla nas duże znaczenie.

Przejęcie jachtu

Jak już wcześniej wspomniałam, Anniela była stara i parę rzeczy trzeba było w niej naprawić albo uzupełnić. Odpowiedzialny był za to Francuz, wyjątkowo wyluzowany. Widać, już długo mieszkał na Martynice. Absolutnie stosował się do maksymy: „Idź powoli, mów spokojnie”. Ja to wyczytałam gdzieś w jakimś przewodniku, że właśnie takie podejście do życia trzeba mieć na Karaibach i zdążyłam się wyluzować jeszcze w samolocie, pozostawiając gdzieś daleko w tyle życie w Katowicach. Ale Gościu był dla mnie zaskoczeniem i przewyższał sumę naszych spokojności oraz powolności. I tak… nie było na pokładzie wiaderka,

Francuz poszedł długą keją do swojego biura, składu (czy gdzieś tam, może do domu, a może na plażę) i nie było go ponad godzinę. W końcu widzimy, jak pojawił się na początku kei…i tak szedł, szedł powoli i nie spiesznie, aż dotarł do nas. Za chwilę okazało się, że nie ma zapasowej butli gazowej, strach pomyśleć, że sytuacja się powtórzy, ale nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Poszedł i wrócił do nas za następną godzinę. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy. A długa keja pozostanie w mojej pamięci na wiele lat…

cdn….

Comments are closed.

Translate »