Karaiby – pierwszy mój rejs. Część 7

Świat to za mało, gdy płyniesz ze mną.

Karaiby – pierwszy mój rejs. Część 6
27 lipca 2018
Pierwszy rejs
28 listopada 2018

Dzisiaj czuję się na 101 lat
Nie wiem zatem, co wyjdzie z mojego pisania, gdyż nastrój dominuje minorowy…

W końcu wypłynęliśmy w prawdziwy rejs. Miejscem docelowym była St. Lucia, którą nazwaliśmy Santa Deszczija. Dopływając do wyspy, którą porasta las deszczowy (rain forest), widzieliśmy przed sobą ląd tonący w chmurach. Co chwila padał deszcz, ciepły deszcz. Taki zupełnie inny niż w Polsce. W przeciwieństwie do mieszkańców, my wychodziliśmy na ten deszcz – ciesząc się jego ochłodą.

            

Marigot Bay

Stanęliśmy w pięknej, uroczej, magicznej, spokojnej zatoce Marigot Bay. Zacumowaliśmy obok ogromnego, ekskluzywnego jachtu motorowego. Nie musiałam w żaden sposób uczestniczyć w manewrze, nikt niczego ode mnie nie wymagał. Nie musiałam nawet wiązać ani na przykład trzymać odbijaczy, nie pchałam się do żadnej pracy na jachcie, nie miałam z tym żadnych problemów moralnych, dylematów czy kompleksów. Z punktu widzenia dzisiejszego doświadczenia – po prostu wstyd mi!!!

     

Największe wrażenie zrobiły na mnie lasy namorzynowe, które zobaczyłam na własne oczy pierwszy raz w życiu. Mangrowia składały się z niewysokich drzew i krzewów o charakterystycznych, szczudłowatych korzeniach podporowych, wrastających w wody przybrzeżne.

   

Po stosunkowo długim czasie związanym z odprawą wyszliśmy w końcu na ląd. Każdy z nas chciał przeżyć kontakt z tą pierwszą, prawdziwie karaibską wyspą na własny sposób. Gabriel i ja poszliśmy na jeden z wielu cudownych spacerów. Widzieliśmy piękne hotele, kolorowe domki, wąskie uliczki, egzotyczną roślinność z wielkimi, jaskrawymi i dziwacznymi kwiatami, piękne zatoczki.

            

Imbirowiec                                                                   Nie wiem, co to za roślina                                      Kalebasa – tykwa

              

Widoczki na zatokę Marigot Bay.

Spacer po okolicy

Spacerując po okolicy natknęliśmy się na bananowce. To jest niesamowite uczucie – zobaczyć banany rosnące wprost na olbrzymich bylinach. Musa paradisiaca – banan jest wieloletnią byliną należącą do jednoliściennych o olbrzymich stosunkowo szerokich liściach, układających się na szczycie jak pióropusz. Ponoć banan kwitnie tylko raz w życiu, za to bardzo długo. Wytwarza piękny kwiatostan w kolorze ciemno bordowym (w każdym bądź razie –te, co widzieliśmy na Karaibach). Kwiaty są zapylane przez owady albo kolibry, ale o dziwo owoce (jagody) są partenokarpiczne, tzn. bez nasion. Czy jadłeś kiedyś banany z nasionami??? Krótko mówiąc banany nie mogą się rozmnażać płciowo, tylko wegetatywnie, poprzez kłącze.

      

Banany… na wyciągnięcie ręki.
Oczywiście zerwaliśmy kilka, ale okazały się niedojrzałe i były bardzo niedobre, cierpkie, sama skrobia. Położyliśmy je gdzieś na dachu jachtu, niestety nie miały szczęścia dojrzeć, tylko zbrązowiały, a smaku nie zmieniły. Pewnie wiatr owiewający katamaran doprowadził do rozproszenia etylenu (wydzielają go same owoce, w celu dojrzewania) i nie mieliśmy satysfakcji z konsumpcji zdobytych bananów.

Royal Clipper

Spacerując dalej po uliczkach nad zatoką, zauważyliśmy piękny wielki żaglowiec – Royal Clipper. Jest to największy, pięciomasztowy żaglowiec na świecie, oferujący rejsy wycieczkowe. Mój mąż – chodząca encyklopedia – od razu opowiedział mi jego historię. Jego stalowy kadłub dla żaglowca pierwotnie trzymasztowego „Gwarka” wyprodukowano w Polsce, w Stoczni Gdańskiej w latach 80-tych. Miał służyć do rejsów polskim górnikom, niestety nigdy ten zamysł nie został sfinalizowany. Dzisiaj pływa pod banderą maltańską.
W przyszłości mogliśmy go zobaczyć jeszcze wiele razy.

Comments are closed.

Translate »