W sobotę wieczorem siedzieliśmy prawie wszyscy na jachcie i wesoło rozmawialiśmy. Każdy czuł się wyśmienicie, każdy z nas był pierwszy raz w życiu w takim magicznym miejscu, jak marina na Karaibach. Impreza kręciła się w najlepsze, gdy nagle dwie osoby przebywające na Martynice od tygodnia, wstały i powiedziały : „dobranoc”. Wszyscy zamarli… ale jak to? Dopiero 23? Siedźcie… przecież wakacje… ale oni się śmiali i powiedzieli, że to taki tryb życia i zobaczymy sami, jak trzeba będzie wstać na drugi dzień o 6 rano. COOOO???? Nigdy, my będziemy spać dłużej, przecież to wakacje.
W niedzielę rano wszyscy obudziliśmy się o 6.00. Dlaczego? Bo tak słońce już mocno świeciło, w mgnieniu oka stało się gorąco i hałaśliwie. Cała marina i wszyscy żeglarze obudzili się… i my też.
W końcu nastąpiła najbardziej oczekiwana chwila – wypłynęliśmy. Usiadłam sobie wygodnie na jednej z dwóch ławeczek na dziobie (do dzisiaj jest to moje ulubione miejsce, po prostu na dziobie, w chwili wypływania z mariny) i oddychałam pełną piersią. Oto ja wychodzę w otwarte morze. Tysiąc myśli przebiegało przez mój mózg. Czy to przygoda, czy horror? Będzie mocno kołysało? Czy będę oddawać Neptunowi każdy swój posiłek? Poradzę sobie? Czy wytrzymam z obcymi ludźmi na tak małej przestrzeni tak długo? Czy sprawdzę się jako żeglarz – amator? Czy zobaczę delfiny, rekiny, ryby latające, a może syreny (hahaha)? Czy będę pływała w morzu, czy będę tańczyła boso na plaży? Czy przeżyję? Myślę, że jednak bardziej się bałam, niż ekscytowałam.
Pierwsze koty za płoty
Szczęśliwie okazało się, że na jachcie jest wystarczająca ilość żeglarzy z ogromnym doświadczeniem, rwących się do każdego manewru. Dzięki temu, ja przez dwa tygodnie nie musiałam nawet palcem ruszyć. Powiem tak, w ciągu tych dwóch tygodni nie musiałam nawet ani razu wiązać czy ściągać odbijaczy. Nie nauczyłam się kompletnie niczego, ale za to bacznie wszystko i wszystkich obserwowałam.
Płynąc na każdy rejs, przygotowujemy dość dokładne własne przewodniki w oparciu o wszystkie zdobyte informacje. Zawsze zapisuję informacje na temat wszystkich ciekawych miejsc, które warto zobaczyć i ewentualnie zwiedzić: zabytki, muzea, knajpy, plaże, hotele, rezerwaty, parki, ogrody, rafy, miasteczka, klasztory, wodospady, jeziora, stare fabryki, ryneczki, uliczki, ciekawe miejsca pod względem przyrodniczym… po prostu wszystko gdzie i co: „must be”oraz „must see”. Ponadto, ponieważ jestem biologiem, staram się opracowywać przewodnik również pod kątem występujących w danym terenie charakterystycznych formacji roślinnych, gatunków roślin i zwierząt.
Wracając do wypłynięcia… płynęliśmy w stronę Diamentowej Skały, mieniącej się w słońcu. Każdy z nas zrobił jej bardzo dokładne zdjęcia. Hmmm, skała jak skała. Po lewej stronie zauważyliśmy jakieś gejzery wody, śmialiśmy się, że to wieloryby. Niestety tak bajkowo, przynajmniej na początku nie było.
Przesuwaliśmy się niezbyt śpiesznie w stronę Fort de France. Po południu zatrzymaliśmy się w zatoce naprzeciw stolicy Martyniki. Tam spędziliśmy noc na kotwicy. W nocy mieliśmy z Gabrielem wachtę kotwiczną przez 4 godziny.
Nocna wachta
Okoliczności przyrody były niesamowite. Gwiazdy, jasno świecący księżyc i fluorescencyjny plankton unoszący się na powierzchni morza, sprawiały, że wszystko dookoła się mieniło. Uległam tej chwili. Stwierdziłam, że nie można tak siedzieć na jachcie i nie zrobić nic szalonego. Piękna noc, jacht, Karaiby, morze… wymyśliłam – trzeba wskoczyć do wody i popływać w stroju Ewy i Adama. Długo męża nie musiałam namawiać. Niewątpliwie była to jedna z najbardziej romantycznych kąpieli w moim życiu, chociaż przyznam, że ja uwielbiam wskakiwać do wody w każdej możliwej sytuacji. Tak sobie pływamy i pływamy, rozkoszując się chwilą… aż nagle poczułam, jak musnęło coś moje ciało. Zamarłam. Poszukałam wzrokiem Gabriela i zobaczyłam, że jest bardzo daleko ode mnie. To nie on mnie dotknął.
Nastąpiła jedna z dłuższych chwil w życiu. Zaczęłam nerwowo płynąć w stronę drabinki, wołając do męża, żeby wychodził już z wody. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że życie w takich egzotycznych, ciepłych morzach budzi się do życia w nocy. Przerażenie było ogromne, ale prawda jest taka, że w nocy przecież i tak nic nie byłam w stanie zobaczyć. Na szczęście nic się nie stało, nic mnie nie zeżarło, a nawet nie obgryzło. Pozostałą część wachty spędziliśmy spokojnie na pokładzie, bez głupich myśli. Spać się nam nie chciało, bo poziom adrenaliny był wciąż wysoki.
CDN…..